Lepsza karma z Facebooka

Żywienie 0 353 2 min. 45 sek. 100%

Nie da się nie zauważyć pewnego trendu: co chwilę w mediach społecznościowych, zwłaszcza na Facebooku, pojawia się nowa, „rewolucyjna” karma dla psów i kotów. Często towarzyszy temu festiwal odważnych (czasem wręcz agresywnych) haseł:
„Inne karmy to odpady poubojowe i mączki!”,
„Nasza karma to aż 50% ŚWIEŻEGO MIĘSA!”,
„Dbasz o swojego pupila? Wybierz to, co najlepsze – tylko u nas!”.

Brzmi imponująco. Problem w tym, że w praktyce... to głównie marketingowy dym i lustra.

Świeże mięso – czyli woda

Zacznijmy od tego magicznego „50% świeżego mięsa”. Brzmi jak gwarancja jakości, prawda? Tyle że świeże mięso to w ok. 70–75% woda. A że mówimy o suchej karmie, która po obróbce cieplnej ma maksymalnie 10% wilgotności, to łatwo policzyć, ile tego „mięsa” zostaje po odparowaniu wody.

Przykład:
50% świeżego mięsa w składzie to 500g na 1kg karmy. Z tego 70% to woda – zostaje ok. 150g suchej masy mięsa.
Czyli realnie – 15% składników mięsnych po wysuszeniu. I to przy założeniu, że producent podał uczciwą ilość mięsa.

Więc to, co na Facebooku brzmi jak uczta dla pupila, w rzeczywistości nie różni się wiele od tego, co oferuje standardowa karma z marketu lub sklepu zoologicznego, która używa suszonego mięsa lub mączki mięsnej – czyli już odparowanego i bardziej „mięsnego” w suchej masie składnika.

„Nasza karma nie zawiera mączek!” – no dobrze, ale...

Często w reklamach podkreśla się: „Nasza karma nie zawiera mączek!”. I co z tego, skoro to „świeże mięso” to bardzo często po prostu MOM – czyli mięso oddzielone mechanicznie.

MOM to produkt powstający w przemysłowym procesie odzyskiwania resztek mięsa z kości. Przykład: zostaje szkielet kurczaka po odfiletowaniu piersi i udek – wkłada się go do specjalnej maszyny, która pod dużym ciśnieniem przeciska wszystko przez sito, oddzielając miazgę mięsną od twardszych fragmentów. W efekcie powstaje coś w rodzaju różowej papki, która formalnie jest „świeżym mięsem”, choć z filetem ma niewiele wspólnego.

MOM zawiera dużo tłuszczu, często także fragmenty chrząstek i ścięgien. I choć technicznie nie jest mączką – nie jest też tym, co większość ludzi wyobraża sobie, słysząc „świeże mięso”. Ale brzmi dobrze na opakowaniu.

Nowa karma, stara sztuczka

Większość tych „nowych, lepszych karm” to po prostu kolejna marka typu „white label” – czyli gotowy produkt z fabryki, na który ktoś nakleja własne logo, dorzuca emocjonalny marketing i sprzedaje z dużą marżą. Bardzo często te karmy pochodzą z tych samych linii produkcyjnych, co znane już marki. Skład? Podobny. Analiza chemiczna? Również. Różnica? Opowieść.

I to opowieść sprzedająca marzenie: że jesteś lepszym opiekunem, jeśli kupisz właśnie tę karmę. Bo inne to „śmieci”, „odpadki”, „korporacyjne oszustwa”.

Werdykt?

Nie dajmy się zwariować. Dobrą karmę poznaje się nie po haśle „świeże mięso”, tylko po:

analizie składu analitycznego (białko, tłuszcz, popiół, włókno),
źródłach białka i tłuszczu (czy są konkretne, np. „kurczak”, a nie „mięso i produkty pochodzenia zwierzęcego”),
przejrzystości producenta (czy podaje pełny skład? czy wiemy, gdzie karma jest produkowana?).

I jeszcze jedno: zaufaj zdrowemu rozsądkowi. Jeśli karma musi przekonywać Cię, że wszystkie inne są złe, zamiast po prostu udowodnić swoją wartość – może nie jest aż tak wyjątkowa, jak twierdzi?

Chcesz naprawdę dbać o pupila? Patrz na skład, nie na slogan. A jeśli masz wątpliwości – zapytaj zaufanego specjalistę w sklepie zoologicznym, który nie sprzedaje tylko jednej „cudownej” marki z Facebooka.

Dostawa w 3h!

Zainstaluj nasza aplikację - zamów z dostawą do domu tego samego dnia.

W aplikacji znajdziesz również przydatne rzeczy, w tym listę aktualnie pracujacych lekarzy weterynarii w Szczecinie.