Jakie mięso trafia do puszek dla psów
Półka z karmami dla psów potrafi przytłoczyć. „Kurczak z marchewką”, „wołowina z ryżem”, „100% naturalnych składników” – opakowania kuszą pięknymi nazwami, zdjęciami soczystego mięsa i zapewnieniami o „jakości premium”. Ale czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, co tak naprawdę znajduje się w środku puszki?
Branża zoologiczna rządzi się swoimi prawami, a to, co producenci nazywają „mięsem”, niekoniecznie oznacza kawałki, które Ty wrzuciłbyś na patelnię. I nie chodzi o żadną teorię spiskową – to po prostu realia przetwórstwa, logistyki i ekonomii.
Większość mokrych karm dla psów produkowana jest z surowców, które – choć formalnie jadalne – nie trafiają do obrotu spożywczego, bo są zbyt trudne w obróbce, mało apetyczne lub po prostu nieopłacalne do sprzedaży dla ludzi. W praktyce są to przede wszystkim okrawki z tusz – cienkie, nieregularne kawałki mięsa z resztkami tłuszczu i błon, które odcina się podczas porcjowania mięsa na kotlety, gulasz czy wędliny. Dla konsumenta wyglądają nieestetycznie i trudno coś z nich ugotować, więc zamiast do sklepu trafiają do przemysłu zoologicznego.
Do karm trafiają także części zawierające dużo tkanki łącznej, jak przodek (czyli cienka warstwa mięsa z brzucha), przepony czy mięśnie międzyżebrowe. Te fragmenty są twarde, włókniste, nieprzyjemne w konsystencji i szybko wysychają przy gotowaniu – czyli po prostu nie nadają się na talerz przeciętnego człowieka. Ale po ugotowaniu i zmieleniu – w karmie? Czemu nie.
Osobną kategorią są głowy, szyje i ogony, zwłaszcza w przypadku drobiu. To fragmenty bogate w skórę i tłuszcz, z niewielką ilością mięsa. W kuchni tradycyjnej czasem się je wykorzystuje (np. na rosół), ale przemysł spożywczy raczej nie ma na nie pomysłu – więc znów, trafiają do karm. To samo dotyczy tłuszczowych przyrostów z obrzeży tusz – coś pomiędzy mięsem a smalcem, z błonami i odrobiną tkanki mięśniowej. Dla psa to źródło kalorii, dla człowieka – odpad.
Szczególnie „popularnym” składnikiem tanich karm jest MOM – mięso oddzielone mechanicznie. To produkt powstający z przemiału kości drobiu (a czasem też innych zwierząt), z których maszyny dosłownie wyskrobują resztki mięśni, ścięgien, błon i szpiku. Ma to strukturę papki – i choć w ograniczonych ilościach dopuszcza się jego użycie w żywności dla ludzi (np. parówki), to dla zwierząt stosuje się go znacznie swobodniej.
Wreszcie są podroby – serca, płuca, żołądki, śledziony, wątroby. Teoretycznie wartościowe (pełne witamin i minerałów), ale u ludzi słabo popularne i trudne w sprzedaży. Dla psa – idealne. Zwłaszcza że są tanie, łatwo dostępne i dłużej się przechowują. Problem pojawia się wtedy, gdy stanowią większość składu karmy, a nie dodatek – bo wtedy wartości odżywcze robią się nierównomierne (np. za dużo witaminy A z samej wątroby).
Dlaczego tych składników nie używa się w żywności dla ludzi? Po pierwsze, normy sanitarne i estetyczne – wiele z nich wygląda źle, jest pełnych błon, tłuszczu albo ma nieregularny kształt. Po drugie, ekonomia – czyszczenie i porcjowanie tych kawałków kosztowałoby więcej, niż można by na nich zarobić. Po trzecie, ludzie po prostu ich nie chcą – nie kupują przepon, nie znają przodka, nie gotują z ogonów. Dla producentów to więc logiczne: oddają je tam, gdzie nie będą marnować się – do karm dla zwierząt.
Czy to znaczy, że puszki dla psów są pełne śmieci? Niekoniecznie. Ale warto mieć świadomość, że „kurczak” w karmie to nie to samo, co pierś z kurczaka z supermarketu. To najczęściej coś, czego nie chcemy widzieć na własnym talerzu – ale nasz pies, mający inne potrzeby i inne preferencje, nie widzi w tym nic złego.
Więc czy to wszystko oznacza, że mokra karma to zło? Niekoniecznie. Dobre karmy naprawdę istnieją – takie, które mają uczciwy skład, bazują na mięsie mięśniowym i sensownych proporcjach podrobów. Tylko że one nie zawsze są najbardziej znane.
Warto mieć świadomość, że to, co widzisz w telewizji, to niekoniecznie najlepszy wybór dla Twojego psa. Te marki są tam nie dlatego, że ich skład jest wyjątkowy – ale dlatego, że ktoś zapłacił za ich obecność na ekranie. Reklama nie mówi o jakości, tylko o budżecie marketingowym.
Dlatego zamiast ufać hasłom w reklamach, warto po prostu… czytać skład. I zadawać pytania. Bo pies może nie powie Ci, co mu smakuje, ale na pewno odczuje, co dobrze mu służy.